Miesiąc minął, XXXVI FKB czas podsumować, ale nim to nastąpi dwa słowa ode mnie, by ktoś nie myślał że się wykręcam.
Gdy zakładałem ten temat, pomysł wydawał mi się
przedni, teraz gdy mam coś napisać, nic fajnego mi do głowy nie
przychodzi. Ostatnio jakoś spektakularnie się nie pociąłem, choć nadal
każde zakładanie nowego skalpela na obsadkę traktuję jak ruską ruletkę,
by dojść do czegoś drastycznego muszę się cofnąć parę lat...
Dawno, dawno temu gdy figurki były jeszcze z metalu, a konwersja w najlepszym przypadku polegała na wymianie główki lub podgięciu rączki, kumpel wpadł na ekstraordynaryjny pomysł by pieszego ziomka osadzić na siodle. Dziabanie piłką włosową było wykonalne ale czasochłonne, a tak się złożyło że przypadkiem zupełnie, miałem silnik od odkurzacza i dentystyczną mikro piłę tarczową. Z nieukrywaną przyjemnością podjąłem się zadania rżnięcia elfa całkiem w pół, mniej więcej w poprzek by dopasować go do nóżek zajumanych od innego. Silnik, by nie było, został wyposażony w profesjonalny chwytak szczękowy, w który można było wetknąć i zacisnąć różne fajne rzeczy, wiertła, drobne frezy i rzeczoną piłę dentystyczną. Fajna zabawka wzbogacająca mój modelarski warsztat o kolejne narzędzie mordu. Operacja poszła by nawet gładko gdybym tylko dokręcił śrubę mocującą. Taki silnik swoje obroty ma, elf stawiał trochę opór, śrubka puściła a piła z wizgiem wyrwawszy się na wolność trafiła w biurko, rykoszetowała od czegoś by ostatecznie utknąć w moim czole. Krew mnie zalała ale elfa przerżnąłem!
Jakiś czas później, kupiłem okazyjnie za grosze trochę ludków, od sadysty amatora, który lubi je topić w różnych farbach nazywając to malowaniem, a że nie stać go było na Citadelki to z uporem używał Humbroli, bejc, olejów i wszelkiego innego zła które koloruje.
Kolejno próbowałem każdego zmywacza i rozpuszczalnika, który wpadł mi w ręce, wszelkie nitro, aceton, benzyny, spirytusy, każdy trochę ściągał ale ciągle odkopywałem kolejne warstwy aż ktoś niezwykle życiem modelarskim doświadczony zasugerował sodę, kaustyczną, rzecz jasna! Kupiłem w chemicznym na rogu jakiś uber-wynalazek z Niemiec, były na nim czachy, płomienie i wszystkie inne symbole z biohazardem na czele, rozetki radioaktywności się nie doszukałem ale pewnie też była tylko małymi litrami na dole, aż tak się nie przyglądałem. Facet w sklepie powiedział, że skuteczne jest bo wytępił tym szczury na działce. Fajna sprawa, wrzuciłem ludki do słoika, zasypałem wynalazkiem, zalałem wodą i poszedłem w cholerę do roboty. Po powrocie odkryłem w łazience syf okrutny, śmierdziało wszystkim co żrące, kwaśne i piekące, zlazł lakier z osłony pralki a sufit dostał słomkowego nalotu. Słoika nie zakręcałem celowo, bo bałem się że reakcja wyzwoli jakieś gazy, które go rozpierniczą w kawałki, w sumie to nie wiem co lepsze, sufit i tak miałem malować, hmm podłogi by chyba nie przeżarło, to nie była krew ksenomorfów.
Zajzajer okazał się całkiem skuteczny ale nadal nie do końca. Część farb zamieniło się w jakąś błotną zupę, resztkowe plastiki, które przetrwały wcześniejsze kąpiele stopiły się i ostatecznie spłynęły na dno. Odrobina jakichś podkładów została na ludkach. Założyłem rękawiczki wygrzebałem starą szczotkę do zębów i jąłem szorować w umywalce, poważnie się bałem się że zniszczę wannę. Skończyłem dość szybko, bo rękawiczki które miałem momentalnie się rozpuściły i całkiem żwawo zlazły razem z naskórkiem, słoik zleciał mi na kolana chlapiąc spodnie, które po praniu powędrowały na "stos rzeczy nadających się już tylko na działkę". Ludki nadal były brudne! Zapakowałem je w nowy słoik i polazłem robić syf do kumpla, no bo co dwie głowy, a coś mi świtało, że miał kwas azotowy...
Faktycznie miał z litr kwasu, ale też Toluen, którego używał do rozpuszczania distalu i zmywania lakieru z jakichś motocyklowych blach.
Zalaliśmy ludki Toluenem a jednego testowo kwasem i poszliśmy przewietrzyć się do ogródka, potem poszliśmy do sklepu po napoje, a potem jeszcze posiedzieliśmy na ławce, a potem poszliśmy po żarcie dla kota... wracaliśmy szybciorem, węsząc z daleka awanturę. Kota znaleźliśmy w kącie, lekko się zataczał i zarzygał całe mieszkanie, wprawdzie przeżył ale nigdy już nie chodził prosto a jedno oko nigdy do końca mu się nie domykało. Ludki za to domyły się idealnie, ten po kwasie wyglądał lepiej niż nowy, był tylko, trochę jakby chudszy.
Z kotami wiąże się też inna historia, gdy zostawiałem sklejone ludki na wierzchu, moje potwory Alien i Predator odgryzały im główki, jednego pomalowanego już Japończyka nigdy nie znalazłem, cholerne koty z Ultharu...
Na razie tyle czas na podsumowanie...
Dawno, dawno temu gdy figurki były jeszcze z metalu, a konwersja w najlepszym przypadku polegała na wymianie główki lub podgięciu rączki, kumpel wpadł na ekstraordynaryjny pomysł by pieszego ziomka osadzić na siodle. Dziabanie piłką włosową było wykonalne ale czasochłonne, a tak się złożyło że przypadkiem zupełnie, miałem silnik od odkurzacza i dentystyczną mikro piłę tarczową. Z nieukrywaną przyjemnością podjąłem się zadania rżnięcia elfa całkiem w pół, mniej więcej w poprzek by dopasować go do nóżek zajumanych od innego. Silnik, by nie było, został wyposażony w profesjonalny chwytak szczękowy, w który można było wetknąć i zacisnąć różne fajne rzeczy, wiertła, drobne frezy i rzeczoną piłę dentystyczną. Fajna zabawka wzbogacająca mój modelarski warsztat o kolejne narzędzie mordu. Operacja poszła by nawet gładko gdybym tylko dokręcił śrubę mocującą. Taki silnik swoje obroty ma, elf stawiał trochę opór, śrubka puściła a piła z wizgiem wyrwawszy się na wolność trafiła w biurko, rykoszetowała od czegoś by ostatecznie utknąć w moim czole. Krew mnie zalała ale elfa przerżnąłem!
Jakiś czas później, kupiłem okazyjnie za grosze trochę ludków, od sadysty amatora, który lubi je topić w różnych farbach nazywając to malowaniem, a że nie stać go było na Citadelki to z uporem używał Humbroli, bejc, olejów i wszelkiego innego zła które koloruje.
Kolejno próbowałem każdego zmywacza i rozpuszczalnika, który wpadł mi w ręce, wszelkie nitro, aceton, benzyny, spirytusy, każdy trochę ściągał ale ciągle odkopywałem kolejne warstwy aż ktoś niezwykle życiem modelarskim doświadczony zasugerował sodę, kaustyczną, rzecz jasna! Kupiłem w chemicznym na rogu jakiś uber-wynalazek z Niemiec, były na nim czachy, płomienie i wszystkie inne symbole z biohazardem na czele, rozetki radioaktywności się nie doszukałem ale pewnie też była tylko małymi litrami na dole, aż tak się nie przyglądałem. Facet w sklepie powiedział, że skuteczne jest bo wytępił tym szczury na działce. Fajna sprawa, wrzuciłem ludki do słoika, zasypałem wynalazkiem, zalałem wodą i poszedłem w cholerę do roboty. Po powrocie odkryłem w łazience syf okrutny, śmierdziało wszystkim co żrące, kwaśne i piekące, zlazł lakier z osłony pralki a sufit dostał słomkowego nalotu. Słoika nie zakręcałem celowo, bo bałem się że reakcja wyzwoli jakieś gazy, które go rozpierniczą w kawałki, w sumie to nie wiem co lepsze, sufit i tak miałem malować, hmm podłogi by chyba nie przeżarło, to nie była krew ksenomorfów.
Zajzajer okazał się całkiem skuteczny ale nadal nie do końca. Część farb zamieniło się w jakąś błotną zupę, resztkowe plastiki, które przetrwały wcześniejsze kąpiele stopiły się i ostatecznie spłynęły na dno. Odrobina jakichś podkładów została na ludkach. Założyłem rękawiczki wygrzebałem starą szczotkę do zębów i jąłem szorować w umywalce, poważnie się bałem się że zniszczę wannę. Skończyłem dość szybko, bo rękawiczki które miałem momentalnie się rozpuściły i całkiem żwawo zlazły razem z naskórkiem, słoik zleciał mi na kolana chlapiąc spodnie, które po praniu powędrowały na "stos rzeczy nadających się już tylko na działkę". Ludki nadal były brudne! Zapakowałem je w nowy słoik i polazłem robić syf do kumpla, no bo co dwie głowy, a coś mi świtało, że miał kwas azotowy...
Faktycznie miał z litr kwasu, ale też Toluen, którego używał do rozpuszczania distalu i zmywania lakieru z jakichś motocyklowych blach.
Zalaliśmy ludki Toluenem a jednego testowo kwasem i poszliśmy przewietrzyć się do ogródka, potem poszliśmy do sklepu po napoje, a potem jeszcze posiedzieliśmy na ławce, a potem poszliśmy po żarcie dla kota... wracaliśmy szybciorem, węsząc z daleka awanturę. Kota znaleźliśmy w kącie, lekko się zataczał i zarzygał całe mieszkanie, wprawdzie przeżył ale nigdy już nie chodził prosto a jedno oko nigdy do końca mu się nie domykało. Ludki za to domyły się idealnie, ten po kwasie wyglądał lepiej niż nowy, był tylko, trochę jakby chudszy.
Z kotami wiąże się też inna historia, gdy zostawiałem sklejone ludki na wierzchu, moje potwory Alien i Predator odgryzały im główki, jednego pomalowanego już Japończyka nigdy nie znalazłem, cholerne koty z Ultharu...
Na razie tyle czas na podsumowanie...
Figurkowy Karnawał Blogowy to projekt polskich blogerów figurkowych. Pomysłodawcą jest Inkub z Wojny w Miniaturze Poprzednie edycje FKB można sprawdzić na DansE MacabrE
Frekwencja jak na wakacje całkiem spoko. Po cichu liczyłem na jakieś flaki, szwy i mordy rytualne, aż tak dobrze nie było, ale i tak jest co poczytać. Mam nadzieję że nikogo nie przeoczyłem, oto zestawienie XXXVI FKB:
- WeRTNajkrwawszy wpis, uwaga drastyczne!
- Koyoth z Shadow Grey wnikliwie i z obrazkami!
- Hakostwo, dziś jednostronnie czyli Skavenblight przedstawia kobiece spojrzenie na temat
- Kapitan Hak czyli brzydsza połowa duetu, którą przegapiłem.
- Pepe z Fantasy w Miniaturze, wspomina swoje starcie z Żoną
- Quidam Corvus przestrzega i informuje
- Miniature WarriorsObiecuje dużo krwi w przyszłości.
- Dominig nie ukrywa swoich ran
- Luca strzela małego focha
- Potsiat i jego Gang z Mordheimupoharatał kolegę
- Gervaz na Bitewniakowych Pograniczach Podchodzi do problemu całkiem na poważnie
- Maniexiteprzykleja się na koniec
- Gonzo czyli mój wpis z jednoczesnym podsumowaniem, trochę incepcja
XXXVII edycję poprowadzi Maniexite
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz